Miejscem jakie na 100% wybrałam na ten dzień było zakole Odry. Dojazd tam był bajeczny. Ładne są te nasze okolice, te wioski, pola, łąki, zbiorniki wodne.... Droga mijała fantastycznie - z Godowa przez Łaziska i Gorzyczki na Uchylsko, potem do Olzy no i na Meandry Odry.
W Łaziskach przywitałam się z dwoma drewnianymi muzykantami i objechałam ładny drewniany Kościółek. Gorzyczki przywitały eleganckim Domem Przyjęć "Anna", a Uchylsko to był cudowny długi falowany zjazd :) Mijając Pole Kempingowe Europa zatrzymałam się na kilka chwil między stawami - było tak urokliwie, że nie umiałam się oprzeć.
Jadąc na Meandry podziwiałam z wysokości drogi miejsce, gdzie Odra łączy się z Olzą - kiedyś byłam dokładnie tam nad brzegiem, tym razem mogłam widzieć z innej perspektywy. Trochę żałuję, że nie miałam jak przystanąć żeby fotkę zrobić, ale droga szybkiego ruchu niestety nie sprzyja takim manewrom, tym bardziej, że przy wjeździe na nią stał patrol policji ;)
Po dojechaniu pod wieżę widokową miałam mały moment zawahania, czy dziś też się tam wspinać, czy może odpuścić, bo przecież już byłam na górze.... Ale to był tylko moment. Dobrze jest umieć zwalczać swoje lęki, ten udało się - lęk wysokości :) Widoki wynagrodziły lekki strach :)
(foty na Odrę kiepskie, pod słońce telefonem)
Jak już wspomniałam - pojechałam... Dalej :) Tak mnie wzięło, że skoro do Raciborza niewiele pozostało kilometrów, to jak mogłabym ich nie wykręcić...
Upał nieco zaczynał doskwierać, bo droga choć przyjemna i w większości wałem ppow. to jednak w słońcu. Na szczęście to naprawdę nie było daleko, więc po dotarciu do Raciborza, pstryknięciu kilku fotek, udałam się na poszukiwania jakiegoś posiłku. Okazało się, ze blisko Rynku jest świetna jadłodajnia, czysta, przyjemna, i z pysznymi ruskimi pierogami, które wtryniłam aż mi się uszy trzęsły. Do tego zimny Lech bezalkoholowy.
Po podładowaniu telefonu objechałam jeszcze kawałek miasta - trochę wzdłuż rzeki, na teren Zamku Piastowskiego.
Na drogę powrotna obrałam druga stronę zbiorników, jechałam niestety w słońcu, wałami, więc na najwyższych punktach, przez co upał mnie męczył. Dodatkowo nie wiem jak to się stało, że nie przemyślałam ilości wody, jaka będzie potrzebna dla odpowiedniego zbilansowania płynów..... Ale w sumie nie wiedziałam ruszając z domu, że przygna mnie aż tutaj, więc... Z miasta wyjeżdżałam wzdłuż Odry, to był przyjemny odcinek. Na trochę zatrzymałam się na zaporze, bo zrobiła na mnie wielkie wrażenie - kolejny mój lęk do pokonania - podejście do barierek i spoglądanie w dół..... a woda szumiała..... brrrr
Wielką frajdę sprawiło mi przejechanie przez Buków - oj, te stawy, te łabędzie.... wiele razy tam bywałam, bo bardzo lubię Wielikąt.
W sumie droga powrotna to mało zdjęć, prawie wcale, poza zaporą, bo już na Bukowem odczuwałam potworne pragnienie, dopijałam resztki mojego zrobionego w domu elektrolita i miałam nadzieję na jakiś otwarty sklep. Niestety, przejechałam Odrę, przejechałam Olzę, Uchylsko i ten mega podjazd, którym się zachwycałam jadąc z górki (masakra) a sklepu otwartego ni widu.... Dodatkowo od Olzy goniła mnie ogromniasta czarno granatowa chmura. Trochę mnie to martwiło, bo wyglądało groźnie, a do domu było 30 km.... Przeszczęśliwa byłam, kiedy w Łaziskach dorwałam otwartego lewiatana i mogłam kupić mineralkę, rzuciłam się na nią, jakbym od tygodnia kropli wody w ustach nie miała :D
Z Łazisk to już dosłownie rzut beretem i znalazłam się na Żelaznym w Godowie. Chmury o dziwo nie dogoniły mnie, a wręcz jakby odrobinę się rozrzedziły, więc strach przed burza minął. Przy wyjeździe z Żelaznego musiała się jednak na kilka chwil zatrzymać i odpocząć. To był 100 kilometr. Bolało mnie kolano i "spodenki" i ogólnie czułam już zmęczenie. Ostatnie 3 km spadło dosłownie 5 kropel deszczyku, w słońcu oczywiście, więc to takie nic, jakby ptak popluł ;)
Po odstawieniu roweru odetchnęłam z ulgi i zadowolenia.
To był świetny dzień, bardzo udany. Co prawda kilka miejsc ominęłam, jakie w trakcie chciałam odwiedzić, skoro już dojechałam aż do Raciborza, ale odpuściłam sobie, bo czułam, że jak na pierwszą 100 w tym roku to wystarczy, nie chodzi przecież o to, żeby zajechać się, ale żeby mieć przyjemność. Pewnie następnym razem wyjadę wcześniej i lepiej to zaplanuję, bo nawet jeśli spontany są ok, to jednak dłuższe trasy warto mieć z góry określone, choćby właśnie w tak awaryjnych sytuacjach jak brak wody, jak mała ilość jedzenia, jak zmienność pogody itd.
Wrócę tam, to wiem :)
Tymczasem trzeba odpoczywać i regenerować kolano.